Kilka słów wstępu. Przygodę z pamiętnikiem zacząłem dość dawno temu, bo jeszcze w szkole podstawowej. Przeglądałem go ostatnio i byłem szczerze rozbawiony, ale i pełen uznania dla iście zawodowych relacji z dni opisywanych przez wczesnego nastolatka. Tak naprawdę chłopaka, który dosłownie przed chwilą mógł się pochwalić dwucyfrowym wynikiem swojej obecności na tym świecie. Być może od czasu do czasu wrzucę tutaj jakiś fragment. Ot tak, bo nie będzie nic ciekawszego do zaproponowania albo, dlatego że będzie a propos jakiegoś dnia lub wydarzenia. Dużo tego nie będzie, bo są to raptem dwa zeszyciki, ale są. Następnym etapem, który doprowadził mnie do tego wstępu była obecność na portalu społecznościowym. W latach 2011 – 2014 z różną intensywnością prowadziłem tam swego rodzaju blog, który był próbą generalną przed właściwą stroną, na której znajduje się ten tekst. Opisywałem tam swoje, czasami niecodzienne przeżycia, komentowałem wydarzenia w kraju i na świecie, używając do tego własnych słów lub cytując innych, albo zastępując słowa muzyką, fragmentem filmu lub zdjęciem. Ewentualnie robiąc kompilacje. Zdarzało się niejednokrotnie, że dobrym komentarzem czy sposobem na demonstrację własnych emocji było coś innego znalezione tu czy tam, czyli po prostu link do rzeczy, która kojarzyła mi się adekwatnie. Regularnie posługując się swoistymi ikonami, czyli dosłownymi lub zupełnie luźnymi skojarzeniami opisywałem filmy. Próbując przy tym, aby kolejno przestawiane elementy doprowadziły do rozwiązania zagadki, jaką był tytuł filmu. Podejmowałem zresztą różnego rodzaju próby szarad i rebusów nie tylko filmowych, co sprawiało mi sporo frajdy. Muszę jednak przyznać, że podstawowym elementem mojej aktywności była muzyka rodem z YouTube. I choć ten etap bezpowrotnie się zakończył to zawsze będę chętnie wspominał jesień 2011, kiedy to rzuciła na mnie urok pewna dama, i z którego to uroku pojawiło się kilka pisanek oraz intensywniejsza niż zwykle moja obecność na portalu. Pisanka pod tytułem „Czarny kotek” dotyczy tej kobiety. Wierszyk ten był chyba moją pierwszą w życiu próbą pisaną i w dodatku rymowaną. Celowo użyłem zdrobnienia, bo nie ma co ukrywać, że jest to próba trochę infantylna, ale ponieważ była moim nazwijmy debiutem to traktuje ją bardzo serio i mam do niej wiele szacunku. Mojej muzy niestety nigdy nie poznałem. A emocje pojawiły się, bo zapatrzyłem się po prostu za długo na jej zdjęcie. Dodam jeszcze dla chronologii, że do końca 2016 roku strona funkcjonowała pod inną nazwą. Zmieniłem ją z dwóch przyczyn. Nowa nazwa jest hołdem dla światowego kina, bo to ono w znacznym stopniu mnie inspiruje. Poprzednia nazwa z kolei mogła powodować niepotrzebne skojarzenia. To właściwie chyba tyle tytułem wstępu. Na koniec dodam, że najbardziej lubię pisanki, ale nie powstają one tak od ręki na zasadzie „kopiuj – wklej”, więc będę prowadził także tego bloga, starając się nie odbiegać od swojej starej konwencji a roboczo nazwę go humanistyczno – rozrywkowym. Nie ukrywam jednak, że poza datami z historii nie tylko najnowszej oraz sprawami bieżącymi, do których będę się odnosił część bloga będzie poświęcona moim zupełnie prywatnym sprawom. Bo jest to w końcu pamiętnik. Nie spodziewam się tu jakichś kreatywnych fajerwerków, ale na pewno będę chciał zostawiać tu takie teksty i całe wpisy abym mógł powiedzieć, że jestem z nich zadowolony. Poza tym jest to tylko hobby, więc specjalnie się nie napinam. Ot takie próby zabawy słowem i obrazem. Ten tekst ostateczną formę przybrał w styczniu 2017 roku po zmianie nazwy strony. Jeśli ktoś tu zawędrował to zapraszam do lektury.