Zupełnym przypadkiem wyciągnąłem z jej portfelika starą kartkę w kratkę. Zobaczyła to i była zakłopotana, bo nie była pewna czy jej wcześniej nie przeczytałem. Okazało się, że jest na niej spisany – bardzo dawno temu – jej ideał tego jedynego i wymarzonego. Przyszło do rozmowy i zaczęła mi opowiadać… Niechby był uprzejmy i czasem szarmancki nawet. Nie musi być zawsze ogolony, ale czysty i schludny a gdy trzeba to elegancki, bardziej ze stylem niż z modą. Nie powinien szukać przedłużenia swojej męskości jakimś biturbo bez dachu, ale żeby w to miejsce wiedział, które kwiaty cięte pachną, bo jest ich niewiele. Gdyby to wiedział mógłby nawet jeździć na gazeli. No i najlepiej gdyby był hetero, jeśli jednak posiadałby, przynajmniej jedną z cech wspomnianych na wstępie, to mógłby być nawet biseksualny, bo przecież i tak byłby monogamistą. Zapytałem – Czy to nie za duże wymagania? Odpowiedziała ze sporym zdziwieniem – Pozwól, że dokończę. Czując, że nie mam wyboru przystałem na tę propozycję. Kontynuowała, – Żeby kochał mnie tak żarliwie i długo jak Carlito Brigante, żeby był tak wrażliwy i mądry jak profesor George Falconer, aby był odważny i miał czyste serce jak Jake Sully, sprawiedliwy i odpowiedzialny jak kapitan John Miller i żeby lubił dzieci i był szczery jak Leon Kuraś. Chciałem jej przerwać, ale nie byłem w stanie się wstrzelić… Mówiła dalej – skromny i subtelny jak Wiktor Ruben, i że mógłby być dużo lepszym pijarowcem niż Tony Vellalonga oraz jeść od niego mniej hot dogów, ale żeby tak jak on cenił rodzinę. Poczułem, że ona może tak w nieskończoność, więc spróbowałem fortelu, i zapytałem jej o imię – Jakie powinien mieć? Odpowiedziała, że nie musiałby mieć wyszukanego imienia. Jakieś zwykłe, swojsko brzmiące – na przykład Mateusz lub Jarek, może Zbyszek albo Andrzej. Gdy odpowiedziała pomyślałem, że świetnie by było w taki razie, aby umiał jeszcze FRYGIDRYGAĆ.